
Obóz naukowy w Paryżu
Już tydzień temu uczniowie wrócili z ostatniej w tym roku wizyty w Paryżu. Poniżej Paryż w zupełnie innej odsłonie. Miłej lektury!
Co się działo we Francji, zostaje we Francji, jednak tym razem uchylimy rąbka tajemnicy!
Straciliśmy grunt pod nogami, razem z Chlodwigiem zwracaliśmy się ku Bogu, biegaliśmy po ścianach „Złotej Klatki”, stanęliśmy na skraju klifu podczas gdy deszcz powoli okrywał nasze sylwetki. Po próbie naszej wytrwałości dotarliśmy na tereny Franków. Poloneza rozpoczęliśmy w Reims, poznając historie malowane szkłem. Gdy Słońce zarzuciło swoje promienie na wieże, nadworni grajkowie przedstawili nam historie swoich świątyń. W podzięce za zaintonowanie pierwszego dnia naszego wyjazdu, pożegnaliśmy Słońce przy cieple płomieni oraz naszych głosów.
Następnego dnia żwawym krokiem ruszyliśmy zdobywać szczyty Paryża. Nieśmiała panorama wraz z każdym schodem Wieży Eiffla ujawniała się przed nami coraz bardziej, by finalnie odebrać nam dech w piersiach. W celu zmiany perspektywy przeprawiliśmy się przez wody Sekwany. Podziemnymi tunelami dostaliśmy się na wzgórze artystów - Montmartre. Wspólnie przyznaliśmy, że młynarze potrafili zadbać o rozwój zarówno duchowy jak i kulturalno-rozrywkowy.
W obrotach przywitała nas Normandia. Spacerując uliczkami Rouen, pośród wiatru oraz gwaru targujących się sprzedawców antyków, można było usłyszeć delikatne szepty, opowiadające o losach mężnej, zakochanej w kraju dziewczyny. Opowieści te wiodły aż nad klify w Étretat, gdzie na własnej skórze doświadczyć można było nieokiełznania a zarazem piękna żywiołów. Widziane z góry fale, rozbijające się o kamieniste wybrzeże wpiły się w pamięć niczym pijawki. Zostaliśmy również zaproszeni na ucztę do zaprzyjaźnionych Galów. Kto by się spodziewał, że całe przyjęcie odbywać się będzie parędziesiąt metrów nad ziemią, a nasze siedzenia z zawrotną prędkością będą się poruszać w nieznanych kierunkach.
Na spotkaniu obecny był również DaVinci, który nie mógł być gorszy, więc następnego dnia ugościł nas w swoich nie tak skromnych progach. Na szczęście ogrom Luwru nie powstrzymał nas przed starciem z greckimi bogami, dużą dawką dzieł z epoki średniowiecza czy blaskiem iście królewskich klejnotów. Do wyjścia odprowadziła nas pewna dama. Do dzisiaj kontemplujemy nad jej uśmiechem, czy był on szczery? Równym marszem dotarliśmy do Łuku Triumfalnego, po czym udaliśmy się do ośrodka świętować własny triumf, zwieńczony typowo francuską kolacją.
Tego wieczoru bal odbywał się również na naszych kubkach smakowych. Czymże byłaby wizyta we Francji bez audiencji u króla. Niech nazwa "Król Słońce" nikogo nie zmyli, Słońca zbyt wiele nie ujrzeliśmy, pewnie nadal wspominało nasze pożegnanie. Przepych za to wylewał się z każdej sali, a pomysłowość dawnych architektów przeglądaliśmy we własnych odbiciach. Nie umknęły też naszej uwadze królewskie ogrody, w których bezkresie błogo było się zgubić.
W ramach kontrastu doświadczyliśmy też wielkomiejskiego życia w dzielnicy La Defence, gdzie szkło znalazło inne zastosowanie. Uroczyste zakończenie poloneza miało miejsce tam, gdzie ów taniec został całkowicie zakotwiczony w naszej kulturze, nad grobem Adama Mickiewicza. Nasze dusze choć na chwilę przeniosły się do świata, wykreowanego przez wieszcza, poznając jego kolejną głębię. Jedynym widocznym znakiem zadumy były pobłyskujące w świetle dnia, wyryte słoną wodą rysy na twarzach. Czas powrotu zbliżał się nieubłaganie. Ostatnie spojrzenie na panoramę miasta, domknięcie walizki, wodzenie wzrokiem za dymem wydobywającym się z komina. Każde ziarnko stało się lustrem, a lustro wspomnieniem oraz wyczekiwaniem na ponowne zerknięcie, ot tak, dla uciechy.