
Pod dachami Paryża...
W ostatnim tygodniu maja Paryż powitał nas wilgocią i deszczem. I chociaż nasza wycieczka zaczęła się w Strasbourgu, to już tam nad głowami wisiały burzowe chmury. Naiwnym szczęściem udało nam się zwiedzić miasto narodzin naszego ukochanego nauczyciela Jeana Claude’a-Hauptmanna jeszcze przed zroszeniem się. Po odwiedzeniu katedry Najświętszej Maryi Panny i rejsie statkiem, przespacerowaliśmy się wzdłuż Renu. Miasto, które przypominało mały i starszy Amsterdam opuściliśmy, by następnego dnia pojechać do innego kraju - Luksemburgu oraz aby zwiedzić urocze miasteczko Laon, gdzie byliśmy nieproszonymi świadkami ślubu młodej pary. Mont Saint Michel zaskoczyło nas ilością schodów, ale dało okazję do zrobienia najpiękniejszych sesji zdjęciowych (każdy zostawił tam trochę siebie, aby wrócić i jeszcze raz wejść na najwyższy punkt, żeby oglądać małe mrówki przechadzające u podnóża - nic nie jest lepszym nauczycielem niż zmiana perspektywy). Po dniu odpoczynku w Parku Astérix już oficjalnie celem podróży stał się Paryż, gdzie napawaliśmy się urokami przepełnionego metra i przeżywaliśmy przygody pod parasolami, dzielnie maszerując do naszych przepięknych destynacji: Montmatre, gdzie jak zawsze tłumy zalewały ulice niczym Szwedzi Polskę w 1655, harmider ten umilał jedyny w swoim rodzaju Pan, grający „La vie en rose” na akordeonie; tuż, tuż, rzecz jasna – katedra świętego serducha (tak zwana Sacré-Coeur) rzucała cień na Panów rozdających kłódki dla zakochanych; Père La Chaise, na którym szukaliśmy monumentalnych nagrobków znanych postaci: Jima Morissona, Edith Piaf, Oscara Wilde’a, Marcela Prousta, Marii Walewskiej i innych; muzeum Armii; Łuk Triumfalny; Panteon, który absolutnie zmiótł wszystkich z nóg (szczególnie tych, którzy postanowili się w nim zgubić bezgranicznie oczarowani); a na sam koniec La Cité, które do naszego warszawskiego Centrum Kopernika się nie umywa, jednak to właśnie tam dane nam było pooglądać ryby z nogami oraz rzeźby ze śmieci. Prysznic był orzeźwiający pomimo tego, że wilgoć goniła nas jeszcze do Polski, w której teraz tylko grzmoty nad głową oraz pospieszne wracanie z le boulot do domów, aby ratować strachliwych pupili przed atakiem serca.