Zapraszamy do lektury uczniowskiej relacji z wyjazdu!
Zaczęło się na Placu Śląskim, gdzie w dzień niedzielny (o którym mówią, że należy powstrzymać się od prac niekoniecznych), posadzono nas w autokarze i mogliśmy rozpocząć swój mendel godzin bez prac niekoniecznych, czy też jakichkolwiek. Gdy więc wysiedliśmy, kolana zaczęły sterczeć już w drugą stronę, a wraz za żwawym i bardzo szybko przebierającym nogami Profesorem Szumskim trzeba było podążać już do centralnej części Rzymu. Na Forum Romanum nie spotkaliśmy żadnego zespołu, którego koncert mógłby wywołać trzęsienie ziemi, a na Campo di Fiori nie usłyszeliśmy żadnego słowa poety, które mogłoby wzniecić bunt. Bynajmniej jednak nie byliśmy zasmuceni, tyle kolumn i przedstawionych w "udawanych" pozach greckich rzeźb (zwanych rzymskimi) ujrzeliśmy, że z tego szoku musieliśmy usiąść na Placu Weneckim. Miła Pani z lodziarni dała nam próbki wszystkich smaków gelato, do których sięgnął wzrok. Chciało się krzyczeć "gdzie lato?" (jak mówią słowa nowej piosenki Taco Hemingwaya), ale na nostalgiczne wspomnienia o lecie nie ma się czasu, gdy czeka jeszcze Fontanna di Trevi z restauracyjką nieopodal, na której drzwiach wisi przywieszka "Halloween? No grazie, siamo christiani". Jednak gdzie tam w głowach przebrania i zbieranie cukierków? Trzeba liczyć schody hiszpańskie! (na pewno hiszpańskie, sprawdzałam trzykroć, z lekka zaskoczona, że owe znalazły się w Włoszech). Na następny dzień w Neapolu wszędzie czuć było świeżym praniem, które powiewało nad nami, gdy truchtaliśmy przez tłum ludzi i pojazdów (z kierowcami, którzy swoją drogą, w Polsce nigdy nie zdaliby egzaminu na prawo jazdy) na plac Monte Cassino. Polska dusza zadrżała w nas, gdy nie dostrzegliśmy nigdzie czerwonych maków. Czerwone papryczki szczęścia zastąpiły opiumowe kwiatki i z nimi wesoło dyndającymi na szyi wróciliśmy do hotelu, by następnie przespacerować się po plaży. Po zwiedzeniu reszty katedr i bazylik każdego świętego (Jana, Piotra i Januarego) złapaliśmy oddech, zamknęliśmy oczy i nagle obudziliśmy się na starych śmieciach: Plac Śląski z kpiąco uśmiechającym się Wojciechem Korfantym, mówiącym do nas w myślach: "jestem waszym koloseum". Wojciechu, czemu nie dane nam było zostać w słonecznej Italii, gdzie w głowie leciała Anna German, a stopy bolały mniej niż teraz bolą nas serca?